27 listopada 2009

Interpretacja snów

Z tym to zawsze różnie bywa. Jedni wierzą, inni wcale, jedni rozpamiętują całymi dniami, inni zapominają zaraz po przebudzeniu, jedni traktują na poważnie, inni z przymrużeniem oka. Ja to chyba należę do tych drugich, co snów nie traktują serio. Nie mogę ich traktować dosłownie, bo czasami mam taką mieszankę, że świat musiałby stanąć na głowie. Przecież jednego dnia, a właściwie nocy, rozbija mi się samolot na moich oczach po to by w następnym śnie uciekać przed bombardowaniem miasta. Więc trudno szukać tutaj odzwierciedlenia w rzeczywistości czy nawet próbować interpretować takie katastroficzne sceny.

Ale dziś to sobie w sennik musiałem zerknąć. Rzadko mi się zdarza aby śnił mi się wiosenny ogród pełen kwitnących drzew owocowych. I to tak obficie, pięknie i pachnąco. Nie wytrzymałem i musiałem poszukać interpretacji. A że piątek i prawie weekendowo to i wrzucam na mały luz w pracy. Ale jak doczytałem że taki sen zwiastuje spadek albo innego rodzaju wsparcie lub dotację, to od razu przyjemniej się zrobiło:) Śmierci nikomu nie życzę dla spadku, ale tej dotacji nie odmówię. No no, to się zapowiada ciekawy weekend hehehe

26 listopada 2009

Uprzywilejowane dzieci

Mamy wzrost urodzin dzieci, przyrost naturalny zdecydowanie rośnie a żłobki i przedszkola są zamykane. Temat ten co jakiś czas powraca w mediach. Wrócił i teraz, ale informacja jest przynajmniej dla mnie jeszcze bardziej kontrowersyjna i oburzająca. Po prostu ręce opadają. Oto co wymyślił Urząd Miasta Poznania:

Fragment artykuły z portalu: www.epoznan.pl
"Od stycznia dwanaścioro dzieci będzie chodzić do żłobka, który dla dzieci swoich pracowników otwiera Urząd Miasta Poznania. Tymczasem na miejsce w innych żłobkach czeka ponad tysiąc małych poznaniaków.
Na miejsce w żłobku dzieci w Poznaniu muszą czekać nawet rok. Niektórzy rodzice zapisują swoje pociechy na specjalne listy oczekujących. W Poznaniu od trzech lat rodzi się więcej a co za tym idzie zmniejsza się ilość miejsc w placówkach, które zapewniają bezpieczeństwo dzieciom w czasie godzin pracy rodziców. Od stycznia dzieci pracowników Urzędu Miasta nie będą musiały czekać w kolejce. To urząd zapewni im opiekę. Od zwykłego żłobka będzie się jednak różnił choćby tym, że na miejscu nie będą przygotowywane posiłki."

Na koniec jeszcze dodano, że za pobyt w prywatnym żłobku rodzice płacą od 1100 do 1200 zł. Publiczny  żłobek to koszt dla rodzica około 350zł. Tymczasem pobyt dzieci pracowników magistratu kosztuje 1475zł., ale rodzice nic nie muszą płacić. Ot polityka! To się urzędasy ustawiły. Najpierw swoje interesy a resztę mają gdzieś.

25 listopada 2009

Giganci wykańczają

Wczoraj przekonałem się o tym jak małe sklepy najzwyczajniej kończą swój żywot, plajtują i znikają z handlowej mapy po wielu, wielu latach działalności. Domyślam się tylko, że to wszystko sprawka marketów i centrów handlowych które przygarniają większość klientów i działają na szkodę tych mniejszych placówek handlowych. Już pewnie nie zliczę ile mamy w Poznaniu takich wielkich galerii handlowych: M1, King Kross Marcelin, Plaza, Pestka, Malta, Stary Browar, dodam do tego jeszcze mniejsze galerie jak Tesco na Opińskiego, na Serbskiej, na Kopernika, Panorama na Górczynie Auchan Komorniki, Auchan Swadzim, ETC Swarzędz, Carrefour Franowo czy nawet Kupiec Poznański. Do tego dochodzą jeszcze inne sklepy sieciowe. No i nasze markety budowlane w mieście i okolicach jak Castorama, Praktiker (2 sztuki), Leroy Merlin (3 sztuki), Budom Market, Brico Depot.

A ja nagle potrzebuję jedną żarówkę energooszczędną. Więc idę do sklepu elektrycznego który istnieje w tym miejscu od czasów jakie tylko sięgam pamięcią. I co widzę? Suknie ślubne! No tak, tego w markecie nie kupię (chociaż może jakbym dobrze poszukał). Mojego elektrycznego sklepu nie ma i gdzie ja znajdę teraz taką żarówkę? Do marketu mam jechać i tracić pół dnia aby kupić jedną rzecz? To był ostatni taki sklep w okolicy- pozostałe już dawno padły. Mało tego- obok elektrycznego była drogeria- również jej brak. Ha! A mi się właśnie krem do golenia kończy i co zrobić? Do marketu oczywiście- tam dostanę. Mogę kupić w sklepie pod blokiem czy w Biedronce, ale to już jest nieznanego producenta, nie wiadomo co. Markowy, aczkolwiek z dolnej póki cenowej znajdę już tylko w każdym markecie, bo drogerii na osiedlu nie ma. A kiedyś tylko takie sklepy były.

Właśnie pisząc to przyszła mi myśl. Gdybym rower chciał kupić? Pewnie też do marketu bo tam większy wybór a sklepy rowerowe sprzed 10 lat nie wiem czy istnieją. Kołpaków kiedyś szukałem do samochodu- polecono mi najlepiej siecowy- Norauto, oczywiście przy marketach. Gdy potrzeba telewizor, pralkę to gdzie szukamy? Oczywiście Media Markt, Euro AGD, Saturn, Avans lub Media Expert. A gdzie "przydomowe" sklepiki ze sprzętem RTV i AGD? Oj się porobiło! Dobrze, że jeszcze spożywcze są. A i to nie wiadomo jak długo, bo warzywniak ostatnio u mnie świci pustkami bo ceny w Biedronce i marketach ponad połowę tańsze a pan sklepikarz ze spożywką z mojego bloku zwinął interes. Bo mały może niewiele i z konkurencją gigantów od razu jest na straconej pozycji. Takie prawo rynku, a przy najbliżej okazji kupię zapas żarówek- oczywiście w markecie.

24 listopada 2009

Nie mogli dospać?

Ale dziś jesiennie się zrobiło. Wiatr od samego rana huczał w rurach, a na dworze przy tym i zimno i mokro. Chmury nisko zawieszone nad miastem sprawiały jakby zapadły egipskie ciemności. Szybko się przesuwały i miałem wrażenie jakby w każdej chwili miały runąć na ziemię lub przynajmniej drzewa podtrzymują je aby całkiem nie opadły. A wczoraj jeszcze momentami słoneczko przebijało się. Trudno- widać nadchodzą prawdziwie jesienne dni.

Ale ta pora ma dla mnie również pozytywny aspekt. Jadąc do pracy zaglądam ludziom w okna. Ogólnie lubię podlądać jak miasto budzi się do życia, ale teraz mam możliwość dodatkowo naruszać ludzką prywatność. Rozsiadłem się wygodnie w zatłoczonym autobusie (jak rzadko kiedy o tej godzinie) i z chęcią zerkałem do mieszkań gdzie budził się już nowy dzień. Światła się palą i jeśli nie ma zasłon lub rolet widać wszystko. No prawie wszystko. Najczęściej to widzę lampę, szafki, ozdoby na ścianach. Czasem ktoś się krząta przy śniadaniu. W jedym miejscu latem mężczyzna zawsze wychodzi na balkon na papierosa- zawsze o tej samej godzinie. Teraz okno szczelnie zamknięte bo zimno pewnie, ale światło się pali- więc już  widać nie śpi. Dziś też co mnie zaskoczyło, to sporo świateł paliło się w hotelach które mijam po drodze. Zawsze są to góra  2-3 okna, dziś znacznie więcej. Czyżby więcej turystów? Może ciężka noc i dospać nie mogli? A może znowu jakieś targi w mieście- przekonam się popołudniu. A sanepid? Dziś już zapalone światła w całym budynku. Więcej pracy mają? Chyba nie- tylko domyślam się, że ludzie po prostu wcześniej powstawali. Stąd też tłoczniej było w autobusie, który na ogół tuż po 6 rano nie bywa przepełniony.

Szaro, ponuro, nostalgicznie...


23 listopada 2009

W pogoni za świętami

Wczoraj wieczorem moja żona wspomniała już o prezentach gwiazdkowych. No tak. Dziś idąc do pracy uświadomiłem sobie, że to pozostał już tylko miesiąc. Zapewne ciężki miesiąc- czas, którego nie lubię w ciągu roku.

Boże Narodzenie samo w sobie ma pewien urok. Niewątpliwie choinki, światełka i różnego rodzaju ozdoby są najmilszym akcentem bo łechcącym nasze oko. A jak do tego spadnie śnieg, to już naprawdę tworzy się klimat. Liczy się też to, że spotykamy się z rodziną, znajomymi, staramy się wykazywać ukłony życzliwości wobec innych. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze prezenty, kartki świąteczne, dobre jedzenie. Ale... no właśnie. Te święta to nie zawsze wyglądają tak jakbyśmy chcieli.

Najgorszy jest sam okres poprzedzający ten miły czas. Rozpocznie się gorączka prezentowa. Będą dylematy co kupić znajomym. Czy postawić na coś niebanalnego i oryginalnego z ryzykiem czy się spodoba, czy może na coś sprawdzonego, powszedniego bez większego zaskoczenia. Problem z wyborami będzie do ostatnich dni, zwłaszcza z tymi, którym kupić coś jest najtrudniej. Do tego już mnie przeraża myśl o zatłoczonych marketach, przepłnionych ulicach. Ogólnie panujący bałagan i chaos, bo każdy będzie chciał załatwić swoje sprawy szybko i na ostatnią chwilę. Do tego tradycyjna łapanka- gdzie w tym roku najtańsze karpie. Za 2zł. taniej ludzie są w stanie ubiczować innych. Właśnie- z jedzeniem przesadzamy. Ambitnie planujemy potrawy po to tylko aby później wściekać się na siebie, że coś nie wychodzi zwalając na setki przyczyn wokoło. Niezdrowa później atmosfera się robi jak słyszę a bo to coś się pokruszyło, a to placek się przypala, a majonezu zabrakło, a to warzywa się rozgotowały, a to karp za wcześnie pływa brzuchem do góry i nie mam teraz czasu go obrobić. A wszystko w nerwowej atmosferze przyćmiewającej prawdziwy urok przygotowań do świąt. Pojawia się też odwieczny problem kogo odwiedzić, gdzie spędzamy poszczególne dni. Najczęściej nikomu nie można dogodzić i zgrać się w czasie.

A później oczywiście sam dzień Wigilli, który wcale też nie wygląda tak jak powinien. No bo te banalne kłótnie przy samym stole zaczynające się od: "nie mam gdzie tego postawić", "a po co te serwetki", "czy to zielone musi tu stać",  "wyłącz w końcu ten telewizor", "daj posłuchać trochę kolęd, w końcu święta mamy". A kiedy już usiądziemy do jedzenia, to pół godziny i po wszystkim. Później już bez całej otoczki odgrzewanie jedzenia i skupiamy się na kolejnych powtórkach w telewizji. I po co był ten cały kierat przedświąteczny? Mam czasem chęć z najbliższymi uciec od tego wszystkiego i zaszyć się daleko w leśnej chatce przy kominku, skromnej kolacji z daleka od tego natłoku spraw. Bez telewizora,  bez nerwowego spoglądania na zegarek, bez tej całej komercji jaką stają się ostatnio święta. Nawet bez słowa mógłbym siedzieć, ważne aby czuć bliskość i ciepło uczuć bijące od osób kochanych. Bo właśnie ta atmosfera jest ważniejsza od wszelkich błyskotek i próżnego zachowania na pokaz. No ale są to święta rodzine i tak nie wypada. No właśnie. Kolejna rzecz której nie cierpię słuchać w święta... bo dziś tak nie wypada!

20 listopada 2009

Przesympatycznego mam sąsiada

Z cyklu: Rozmowy kontrolowane

W sumie sytuacja troszkę się różni od moich standardowych rozmów kontrolowanych, gdyż ja występuję także w roli rozmówcy. Ale ponieważ sytuacja mnie rozbawiła i była bardzo miła, podzielę się nią.

Mianowicie wracam z pracy i wchodzę do klatki schodowej. Jak zwykle zerkam do skrzynki pocztowej, a z windy wychyla się pan mówiąc do mnie:
- Poczekać na pana?
- Tak tak. Też zaraz jadę- odpowiedziałem szybko zamykając skrzynkę na listy.
Wchodzę do windy a tutaj nagle rozlega się mały głosik gdzieś spod moich nóg
- Pan to na które piętro jedzie?
- Na ósme- odpowiedziałem odruchowo.
No i bach! Mały szkrab energicznie wcisnął przycisk 8. W końcu zauważyłem, że w windzie jest nas troje.
- On bardzo lubi jeździć windą- powiedział prawdopodobnie jego tata
- Bo ja to mieszkam na 6. To jest pod 7- odzywa się malec
- Albo nad 5- odpowiadam i widzę zwątpienie na twarzy chłopca
- O! Ja tu mieszkam!- właśnie mijaliśmy jego 6 piętro po czym dodaje
- Tutaj troszkę winda trzęsie.

Sympatyczny malec, który uwielbia jeździć windą. Nie ważne że mieszkał niżej. Z wielką chęcią odwiózł mnie dwa piętra wyżej. Widać uradowany był, że może więcej pojeździć. A tata? No cóż, tylko się uśmiechał. Pewnie znał od dawna upodobania synka. Ale pamiętam, że żona kiedyś mi opowiadała, że też z nimi jechała i również ją odprowadzili dwa piętra wyżej aby na końcu wrócić na swoje właściwe piętro. Niesamowity chłopczyk!

19 listopada 2009

W drodze do pracy

Jest rano. Godzina 6:08 lub 6:25. Wszystko zależy od tego jak się wyrobię i którym autobusem pojadę do pracy. Samochód zostaje- w drodze do pracy rzadko po niego sięgam. Dlaczego? Raz że popołudniu korki na mieście, autobusem jest taniej i trochę ruchu zawsze się przyda, a dwa, że w komunikacji miejskiej jest coś niesamowitego. Codziennie widzę te same twarze- obserwuję je. Lubię to robić. Współtowarzyszy porannej jazdy już znam na tyle, że wiem kto gdzie wysiądzie. Nawet rozpoznam kto ma słabszy początek dnia- rano mimika twarzy łatwo to zdradza. Wiem kiedy pasażerka dzień wcześniej była u fryzjera, poznaję kto ma nowy ciuch na sobie. Mijam kolejne przystanki i zauważam kto się dziś nie pojawił. Myślę sobie: urlop ma, chory, a może po prostu zaspał. Widzę też kto jest nowy w autobusie- incydentalny lub jak ich nazywam jednorazowy pasażer zachowuje się zupełnie inaczej.

Tych ludzi widzę niemal codziennie. Niby znajomi, a zupełnie obcy. Słowa z nimi nie zamieniłem, ale wydaje mi się że dobrze ich znam. Czasem próbuję odgadnąć kim są na codzień i gdzie pracują. Tak to jest- jedni jadąc autobusem śpią, inni bezwładnie patrzą w szybę, są też zwolennicy czytania w czasie drogi, a ja należę do tych co bacznie przyglądają się wszystkiemu i wszystkim. Każdy ma swój własny rytuał w drodze do pracy.

Pamiętam kiedyś podczas krótkiego pobytu w Londynie do centrum dojeżdżałem kolejką podmiejską. Zawsze o tej samej godzinie jechała pewna młoda dziewczyna. Zawsze siedziała w tym samym miejscu. Charakterystyczna, bo włosy miała gęste, kręcone i długie aż do pasa, ubrana w elegancki kostium. Całą drogę zawijała koka na głowie, na siedzeniu obok miała porozkładane szczotki, spinki i klamry do włosów. Kiedy kolej już powoli wczłapywała się na końcową stację ona wydawałoby się była jeszcze daleko w polu, wydawałoby się dopiero szykowała się do zawijania fryzury. Wychodziłem na peron, a ona drugim wyjściem we wzorowo zwiniętych włosach, gotowa do dalszej drogi. Pełna perfekcja i zgranie w czasie, a przede wszystkim wykorzystanie tego czasu w drodze do pracy.

Uwielbiam takie obrazki. Rutyna i powtarzalność zachowań ludzkich w autobusie a także to co ją zaburza. Wówczas zaczyna się coś dziać i na swój sposób jest to także warte obserwacji. Bowiem niby zawsze to samo, ale droga do pracy jest zawsze nieprzywidywalna.

17 listopada 2009

Zaszyfrowana codzienność

Człowiek powoli mięknie. Po prostu za dużo śmieci zaprząta nam głowę. Może i to ważne są sprawy, ale powoli pamięć nie wytrzymuje. Wczoraj zapomniałem kodu potrzebnego w pracy do otwierania różnych pomieszczeń. Najgorsze, że nie ma możliwości jego przywrócenia. Po prostu dostajesz kod, wbij go sobie do pamięci, bo później możesz mieć problemy jak go zapomnisz. I tym sposobem w głowie siedzi nam masa haseł, kodów, PINów i strzeż się aby ich nie pomylić lub co gorsza zapomnieć.

To jest straszne, że aż tyle trzeba zapamiętać. Owszem możemy wszystko spisać w jakimś notatniku, ale jeśli go zgubimy lub wpadnie w niepowołane ręce? Więc lepiej nie ryzykować. I tak na dzień dobry trzeba znać PIN do telefonu- inaczej nie włączę komórki, chyba że mam gdzieś zapisany PUKi. Idę do pracy i nie wejdę do biura jeśli nie wstukam kilkucyfrowego kodu do czytnika. Włączam kompa i nie zaloguję się bez hasła. Później uruchamiam 5 różnych programów, każdy z inny hasłem bo tak najbezpieczniej. Program bankowy do potwierdzenia transakcji potrzebuje ode mnie kolejny kod. Jeśli dzwonię do banku np. negocjując kursy walut ponownie proszą mnie o hasło. Wracam do domu i aby wejść muszę wystukać kod na domofonie. Teoretycznie zrelaksowany siadam do komputera i: poczta- hasło, blog-hasło, witryny aukcyjne- hasło, sprawdzam prywatny bank- kolejne hasło i PINy. Mało tego, wychodzę wieczorem i aby mieć pieniądze- ponownie PIN w bankomacie, zamawiam taksówkę i pytają o numer klienta. Nie wspomnę już o numerach w dowodzie osobistym, NIP, PESEL, nr rachunku bankowego, ważnych telefonach. Aaaaaa... pomocy!!! A najgorsze, że mało z tych wszystkich kombinacji może pokrywać się. Wszędzie inne zestawienia cyferek, literek, małych, wielkich, z polskimi znakami, bez polskich znaków.

I jak tu nie zwariować? Dziś na szczęście dostałem się do pracy. Ze strachem w oczach stanąłem przed klawiaturą czytnika i... "a może to było tak?" Ufff udało się. Pamiętałem że palce po klawiaturze wędrowały po przekątnej i trafiłem na te cyfry co powinienem. Teraz już pamiętam, pewnie do następnego razu.

16 listopada 2009

Wzorem Paryża

Minął weekend. Bardzo piękny zresztą. Pogoda napawała optymizmem i zachęcała do tego aby wyjść z domu. Dlatego też z rodzinką wybraliśmy się w niedzielę do Parku Wilsona. Dawno już tam nie byłem, pewnie z kilka lat. No i bardzo mnie ten park zaskoczył pozytywnie, a to za sprawą tego, że można było doszukać się wielu podobieństw do Pryża. Kawałek Francji w centrum Poznania? Dlaczego nie:)

Po pierwsze bramy parku na noc zostają zamknięte, to dokładnie tak jak większość parków w stolicy Francji. Wilsona wokoło jest otoczony mocnym stalowym ogrodzeniem, pomalowanym na czarno, a tuż obok ruchliwe ulice. Dokładnie tak samo jak Parc des Buttes Chaumont. Tak samo, jak w tym paryskim, tak i tutaj jest małe alpinarium z wodospadem- miniaturka przypominająca nieco wzgórze ze wspomnianego Buttes Chaumont. Park Wilsona niegdyś nazywany małym ogrodem botanicznym w swej zachodniej części budową nieco nawiązuje do Jardin des Plantes. I co najważniejsze, przy jednym i drugim parku stoi palmiarnia. Widać było wielu Poznaniaków spacerujących ze swoimi pociechami i czworonogami. Atmosfera czysto weekendowa. A na koniec aby dopełnić porównania trafiła nam się grupka osób grająca w bule (boules)- narodowa gra Francuzów. No i jak tutaj nie doszukiwać się skrawka Pryża w cetrum Poznania

13 listopada 2009

Startuję

Witam serdecznie. Tym razem w zupełnie nowym miejscu. Petitkowy Hyde-Park to nic innego jak kontynuacja dotychczasowych moich dwóch blogów pisanych na bloxie. Mam jednak nadzieję, że prócz wcześniejszych tematów znajdzie się miejsce na nowe.
A pisać będę jak dotąd o codzienności. Tej niezwykłej, absurdalnej jak również przyziemnej, codziennej. O tym co drażni i denerwuje, o tym co martwi, zastanawia oraz o własnych spostrzeżeniach i przemyśleniach. Odrębnym działem będą oczywiście jak dotąd rozmowy kontrolowane, bez których obejść się nie mogę.

  © Blogger template 'Isolation' by Ourblogtemplates.com 2008

Back to TOP