Dwa światy
Na ogół wygląda to tak:
I. Jesteśmy umówieni do lekarza na 15:30. Wyjeżdżamy ze spokojem bo na miejscu czeka na nas miejsce parkingowe, strzeżone, zadaszone, osłonięte od wiatru. Warunki atmosferyczne nie są nam groźne, bowiem z samochodu wychodzimy na suchy beton i idziemy do windy. Drzwi otwierają się na piątym piętrze. Wnętrze przytulne, jaskrawe kolory ścian, wykładzina dywanowa na podłodze, pomieszczenia klimatyzowane.
W recepcji siedzi miła, młoda osoba, nienagannie ubrana, zawsze w białej bluzce. Grzecznie mówi "dzień dobry" pyta o personalia. Następnie wskazuje odpowiedni gabinet po czym dzwoni do lekarza na biurko informując że przyszła pacjentka na 15:30. W tym czasie zozpłaszczamy się, kurtki chowamy do szafy na wieszaki; małe dla córeczki, duże dla dorosłych, wszystko schludnie schowane. W tym czasie córka już rozkłada się z zabawkami na podłodze lub przy dziecięcym stoliczku. Dużo przestrzeni aby wózkiem z lalą pojeździć, rozstawić całą kolekcję gumowych zwierzaków, czy puszczać samochody. Są kredki, malowanki, zabawki edukacyjne. W poczekalni najczęściej pusto, maksymalnie 1-2 osoby.
Nie później jak na umówioną 15:30 lekarz prosi nas do gabinetu. Nie pyta o nic. Wie kto wchodzi, pani doktor już przygotowana zna historię dziecka. Wszystko w komputerze. Nie pyta o wyniki- w swoim czasie wszystko przyszło i automatycznie wpisało się w elektroniczną kartotekę. Podobnie z konsultacjami specjalistów. Nie szuka, nie pyta, lecz skupia się na pacjencie, bo cały obraz ma przed sobą- na monitorze. Miło, uprzejmie, zawsze doradzi, odpowie na pytania. Dziecko często wychodzi z upominkiem. Kieruje do kolejnego specjalisty? Nie ma problemu, wychodząc podchodzę do rejestracji. Mogę wybrać dzień, godzinę, czasami i lekarza- to co mi odpowiada najlepiej. W domu bez problemu mogę wizytę odwołać, zmienić. Nie ma w przychodni lekarza o takiej specjalności- nie ma problemu kierują nas do specjalisty na zewnątrz. Ale wówczas to już państwowa służba zdrowia i jest inaczej...
II. Wczoraj wyjeżdżamy wcześniej bo nie wiem dokładnie gdzie jest przychodnia. Deszcz zacina, wszędzie mokro, ale znajduję na ciasnej uliczce wolne miejsce do zaparkowania. Niestety w kałuży. Wychodzę na trawnik pełen psich odchodów, środkiem prowadzi wydeptana ścieżka. Obecnie zabłocona. To jedyne dojście do przychodni. Omijając kałuże, błoto i psie pamiątki z dzieckiem na ręku docieram do bramy. Okazuje się że to przyszpitalna przychodnia. Lekki dreszczyk emocji. Wchodzimy.
Po lewej stronie jakaś wielka lada a za nią siedzą dwie babcinki. Pierwsza myśl to babcie klozetowe- tak to wyglądało. "Jak do Nowaka to na lewo iść" mówi jedna z babć. Nie wiem kim jest Nowak więc mówię że ja do kardiologa dziecięcego. Czyli jednak nie do Nowaka. Pani wypytuje o wszystkie dane, coś tam za ladą pisze- nie wiem, nie widzę. Po czym podaje mi szarą kopertę, kartkę z początku kartoteki i na kartoniku napisany numerek 3. Dobrze że byliśmy pół godziny wcześniej, okazało się bowiem, że od 15:30 dopiero przyjmuje i tutaj obowiązuje rejestracja. A więc będę czekać. "Proszę na prawo pod pokój nr 4" słyszę, więc idę. Skręcam w prawo a tam korytarz szerokości może 1,5 metra, długości 10 metrów. Są już inni pacjenci- czekają. Rozbieram się- na ścianie powieszona garderobianka z haczykami do powieszenia kurtek. Połowy haczyków nie ma, odnajduję w miarę stabilny aby kurtka nie zleciała Strasznie gorąco, bo krzesełka ustawione przy samych kaloryferach. Odstawiam krzesło na bok, bo przecież tutaj gorzej jak w saunie. Córeczka zwiedziona- nie ma zabawek, nie ma stolików dziecięcych, a na zimnej posadzce błoto z dworu. Raptem na parapecie jakieś ulotki leżą- może tym zająć dziecko?
Coraz więcej ludzi się schodzi, a tu raptem 15 metrów kwadratowych. Naliczyłem w pewnym momencie 24 osoby i do tego 8 krzesełek i szafa. Ciasno! Przyszła mama z niespełna miesięcznym dzieckiem. Nie ma gdzie usiąść (ja i tak później już stałem), dziecko kładzie w nosidełku na podłodze przy kaloryferze. Na szczęście maluch spokojnie śpi. Podchodzi inny, starszy chłopiec i zagląda do nosidełka, co chwilę kaszle. Nawet buzi nie zasłania nad niemowlakiem. Inna dziewczynka próbuje nawiązać kontakt z moją córeczką. Jeszcze gorzej kaszle- straszny dźwięk. Jej matka nie reaguje, Boże co ona w sobie nosi. Zaraz, zaraz czy ja przyszedłem do specjalisty czy do gabinetu dzieci chorych? Pojawia się lekarka. To kolejna wiekowa babcia, mam wrażenie że dzieci będą się jej bać. Kamienna twarz, włosy natapirowane. W między czasie kilkakrotnie gaśnie światło. W szpitalu obok ponoć remont i co jakiś czas robotnicy wyłączają prąd- praca w przychodni zamiera.
Kiedy przychodzi nasza kolej wchodzimy do gabinetu. Nie idzie otworzyć drzwi do końca- haczą o krzesełka przy biurku. Gabinet niewielki. Lekarka pisze coś w kartotece. "Moment" odpowiedziała, więc czekam. Córka zdziwiona patrzy co ona robi, że sobie coś pisze- nikt i tak tego nie rozczyta. Zaczyna mnie wypytywać, potem zabiera się za badanie. Nie umyła rąk! Nie umknęło to mojej uwadze, ale też nie ma gdzie ich umyć. W ciasnym gabinecie nie ma umywalki, nie ma mydła, środków do dezynfekcji. Nie zmienia też papierowych ręczników na kozetce. Nie wiem czy leżą tam od dziś czy od kilku dni. Tam również gorąco. Kiedy wychodzimy już do domu około 16:30 (od 15:00 w przychodni) nie widzę swojej kurtki. Przywalona innymi. Chwytam się za poszukiwania i wszystko z haczyka spada. Dokopuję się do swojej i przewieszam inne aby jakoś się trzymały. Przepychamy się przez korytarz do wyjścia. Na dworze mokro, ale chłodniej, świeże powietrze, cieszę się że już tam nie wrócimy w najbliższym czasie.
Oto obraz wizyty w gabinecie prywatnym i obsługi w państwowej służbie zdrowia. Pozostawiam bez komentarza.
1 komentarze:
A jest powiedzenie ze pieniadze to nie wszystko ale ich nie majac nawet chorowac sie nie da bo i na to trzeba kasy zeby byc traktowanym jak czlowiek i w normalnych warunkach:-((//magusia72
Prześlij komentarz