29 sierpnia 2011

Urlop

Dziś rozpoczął mi się prawie dwutygodniowy urlop. Uff, nareszcie. Pierwszy raz się zdarza, że tak długi zaplanowany okres odpoczynku spędzam w domu nigdzie nie wyjeżdżając. Ale na brak zajęć nie ma co narzekać. Rozpoczęliśmy w domu mały remoncik. Dla mnie to i tak wielkie wyzwanie biorąc pod uwagę moje zdolności do tego typu robót. A do tego oczywiście przełomowe wydarzenie tego roku. Mianowicie córka dziś była pierwszy dzień w przedszkolu. Na razie na zajęciach adaptacyjnych z żoną i tylko godzinkę. Ale już od czwartku zostanie samodzielnie na kilka godzin. Póki co Natalka zadowolona bo dużo zabawek, są dzieci, ma swoją szafeczkę z obrazkiem rzodkiewki. Co jednak będzie dalej, zobaczymy. Przyznam tylko, że wychodząc rano wyglądała przeuroczo. Uśmiechnięta, z workiem na plecach, a w nim kapciuchy na zmianę i mały ręczniczek. Również z uśmiechem wróciła, więc nie jest źle.

19 sierpnia 2011

Biurokracja

Życie na co dzień niekiedy jest mocno skomplikowane. Ale zamiast sobie je ułatwiać wszelkimi drogami, to człowiek człowiekowi może zgotować jeszcze większy młyn. Wystarczy wejść w strefę biurokracji, która u nas w kraju jest aż za bardzo rozwinięta. Niekiedy z prostych instrukcji wypełniania druków biurowych można zrobić totalną kobyłę nie do ogarnięcia przez zwykłego śmiertelnika. Ot co wpadło mi w ręce i bardzo mi się spodobało. Przecież to tylko jedno zdanie, które jest wręcz oczywiste:

W przypadku dokumentów księgowych o równoważnej wartości dowodowej wyrażonych w walucie obcej należy wpisać co do zasady kwotę faktycznej płatności za dokument, tj. wartości pieniężnych w dniu zapłaty wg faktycznie zastosowanego kursu waluty, jednakże kwota ta nie może przekraczać kwoty poniesionego kosztu w walucie obcej po przeliczeniu na złote wg kursu księgowania przyjętego w polityce rachunkowości Beneficjenta, zgodnie z innymi przepisami obowiązującymi w tym zakresie jak średniego kursu NBP z ostatniego dnia roboczego poprzedzającego dzień poniesienia kosztu.

16 sierpnia 2011

Intensywny weekend

Właśnie minął przedłużony weekend. Ze względu na kończącą się chorobę córki, nie planowaliśmy nic szczególnego. A tutaj się okazało, że nigdzie nie wyjeżdżając można było te dni spędzić dość intensywnie. Przede wszystkim byliśmy na grillu na nowonabytej działce u Natalki chrzestnej. W końcu u kogoś na grilla, można było porównać i być w roli gościa a nie gospodarza. Na swoją działkę też wskoczyliśmy na moment pozbierać maliny i pomidory oraz ogólnie zobaczyć co się dzieje. Odwiedziliśmy także IKEĘ aby poszukać trochę inspiracji do domu. Udało nam się zaliczyć Festiwal Dobrego Smaku, co odbywał się na Starym Rynku, zlot miłośników motocykli Harley-Davidson oraz natrafiliśmy na Światowy Przegląd Folkloru „Integracje”. Te dwa ostatnie wydarzenia szczególnie podobały się córce. Ku zaskoczeniu odwiedził nas kuzyn z rodziną z drugiego krańca Polski, dzięki czemu mieliśmy okazję wspólnie wybrać się na spacer po Starówce. A na koniec weekendu nasza córka w końcu mogła się spotkać ze swoją najbliższą kuzynką. Po długiej przerwie związanej z chorobami naprawdę za sobą zatęskniły.
No i proszę. Bez planowania jak nam się dni wypełniły. I co najważniejsze pogoda dopisała:)

11 sierpnia 2011

Z wirusami za pan brat

Córce się poprawiło. Ale powiem, że było stresująco. Temperatura wcale nie chciała odpuścić nawet przy podawaniu przeciwgorączkowych. Maksymalnie doszła do 39,5, ale nie rzadko była właśnie w okolicy 39,0 stopni. Dla nikogo nie jest to sytuacja komfortowa. Wczoraj nareszcie odstawiliśmy nurofeny i czopki, a na termometrze nie było więcej jak 37,0. Jak się okazało to było mocne zapalenie gardła i stąd ta wysoka temperatura.
Dziś niestety pojawił się katar, zaraz później kaszel. Kolejna nocka zawalona. Ale co najgorsze, to diagnoza pani doktor. Po prostu Natalka ma tendencje do łapania wszystkiego co w powietrzu. Po prostu wirusy czepiają się jej jak rzep psiego ogona i będzie wszystko łapać, bo brak jej odporności. Ponoć wystarczy tylko znaleźć się w większym skupisku ludzi jak market czy chociażby plac zabaw. I wirusy zawsze będą atakować górne drogi oddechowe. Niby ma to też związek z jakąś alergią. Tylko na co, skoro testy nic nie wykazały? Więc będzie trzeba się zaprzyjaźnić z cieknącym nosem, czerwonym gardłem, potwornym kaszlem w nocy a nawet pewnie nie raz z zapaleniem oskrzeli.

6 sierpnia 2011

Ręce opadają

Ręce opadają. Zaczęło się na początku czerwca i właściwie nie chce odpuścić na dłużej. Ciągle gdzieś nas prześladuje. Zaczęło się właśnie w czerwcu, jak Natalka była nad morzem. Pojawił się katar, a za chwilę gorączka. Nieprzespane noce, dziecko się denerwowało, my także. Po tygodniu wyszło z tego zapalenie jamy ustnej. Córka nie mogła jeść, nie spała, my również. I tak już do końca miesiąca. Aż przeszło. Kiedy już się wydawało że jest OK, nagle pojawia się uciążliwy katar. Ciągnie się dość długo. Później kaszel, stan podgorączkowy i ponownie lądujemy u lekarza. To jakieś przeziębienie. Przez to nie jedziemy na ślub. To już trzeci ślub z rzędu który musieliśmy odpuścić. W końcu jest poprawa. Wydaje się że w nosie pusto, kaszlu już nie ma. Ulga. Do dziś...
Rano ni stąd ni z owąd temperatura 37,3. Żadnych innym objawów. Dziecko pogodne, aż do momentu kiedy nam zwymiotowało. Gorączka rośnie do 38,7. Córka rozdrażniona, nic nie je. A przynajmniej niewiele. Wieczorem nie daje się wykąpać, nie daje się przebrać. Zasypia z gorączką 38,3. Na razie bez kataru i bez kaszlu. Ale coś w niej siedzi.
I tak widzę, że ledwo z jednego wyjdziemy, a kolejne się zaczyna. A za 3 tygodnie Natalka ma iść do przedszkola. To dopiero pewnie zacznie się sajgon z chorobami. Dziś będzie ciężko mi zasnąć bo aż boję się co będzie jutro. Właśnie sprawdzałem, pomimo podania leku temperatura nie spada. Po prostu totalna niemoc.

3 sierpnia 2011

Apokalipsa

Tę książkę już jakiś czas temu przeczytałem, ale jakoś nie miałem chęci zabrać się za nią aby ją opisać. Z banalnego powodu. Jest to jedna z gorszych książek Koontz'a jakie dotąd przeczytałem. Zapowiedź jaką przeczytałem była naprawdę obiecująca:
"Koniec świata zaczął się od deszczu- nagłego i gwałtownego. Zapowiedź Apokalipsy unosiła się wraz z dziwnym zapachem w wilgotnym powietrzu. Wybudzona ze snu Molly Sloan, mieszkanka małego górskiego miasteczka, czuła, że niedługo stanie się coś złego. Jej wyostrzone do granic możliwości zmysły rejestrowały zjawiska, które nie powinny mieć miejsca. Wizja w lustrze ukazywała zgliszcza i ruinę. Szaleńcza ulewa, jak nowy Potop, spada na cały świat. Załamują się systemy komunikacji, przestają funkcjonować struktury wojskowe i rządowe, wyzwalają się najgorsze ludzkie instynkty, dochodzi do straszliwych morderstw. Sparaliżowana strachem ludzkość staje na krawędzi zagłady."

Niestety prócz tajemniczego i pełnego napięcia początku powieści, później już niewiele się działo. Praktycznie przez książkę przeszedłem bez emocji. Nie było tak lubianego przeze mnie zaskoczenia i zwrotu akcji, jakie spotykałem w innych książkach Koontz'a. Przewijały się jakieś stwory, glony czy też niby obce stworzenia. Ale nic się z nimi nie działo. Bohaterowie cały czas spacerują po miasteczku, pełni strachu, ale tak naprawdę nic takiego im się nie wydarzyło. Zakończenie też dziwne, takie określiłbym totalnie bezpłciowe jak na thriller. Gdybym to tę książkę przeczytał jako pierwszą z bogatej twórczości Koontz'a to na pewno nie skłoniłaby mnie ona aby sięgnąć po kolejną.

  © Blogger template 'Isolation' by Ourblogtemplates.com 2008

Back to TOP